piątek, 18 września 2009

Karolina Wajda: Zwierzęta sprowadzają mnie na ziemię

— Gdy miałam pięć lat, dostałam konia na biegunach, który nazywał się Kary. On mi potem towarzyszył we wszystkich moich podróżach wyobraźni. Zaprzęgałam go do mojego łóżka i tym przejeżdżałam wszystkie ogrody i krainy fantazji — zdradza Karolina Wajda. — Od zawsze uwielbiałam konie.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Karolina Wajda przypomina mi do złudzenia swoją matkę Beatę Tyszkiewicz. Ile ma z ojca, Andrzeja Wajdy? Też pewnie wiele. Szkoda tylko, że jako córka sławnych rodziców, cały czas stoi w ich tle. Czego by w życiu nie zrobiła, zawsze będzie „tą Tyszkiewicz i Wajdy”.

Mieszka pani w domu we wsi Głuchy pod Warszawą, w którym urodził się Kamil Cyprian Norwid. Czuje pani ducha poety?
— Im jestem starsza, tym bardziej doceniam to, że mieszkam w domu jego narodzin. Jednak dla mnie był to zawsze przede wszystkim mój dom. Może dlatego że został kupiony rok przed moim narodzeniem, więc to w nim się wychowywałam, bawiłam i dojrzewałam. Dlatego też dziwiłam się jako dziecko, gdy wszyscy mówili: o, to jest dom Norwida! Ale teraz — z biegiem czasu — wiem o poecie więcej, rozumiem już jego poezję i dom nabrał dla mnie innego znaczenia. Miło jest mieszkać z poczuciem, że mój dom był również dla poety oazą bezpieczeństwa i szczęśliwego dzieciństwa. Na pewno potem wracał do niego myślami — tym bardziej, że życia nie miał łatwego. Dom jest zamknięty dla zwiedzających, ale ludzie przychodzą, pytają, opowiadają.

I pewnie nadziwić się nie mogą.
— To dwór osiemnastowieczny, modrzewiowy, wymagający ciągłej i troskliwej opieki. Ale tę opiekę traktuję jak misję. Dom nie jest przedmiotem, ale partnerem w życiu. Traktuję go jak schronienie. Jest szalenie ważnym dla mnie miejscem, więc nie tylko muszę się nim opiekować, ale chcę.

Ma pani swój dom, swoje konie...

— Bardzo kocham konie! Teraz mam ich około piętnastu. One są częścią mojego życia. Już od najwcześniejszych lat moje zabawy krążyły wokół tych zwierząt. Pamiętam, że gdy miałam pięć lat, na Boże Narodzenie dostałam konia na biegunach, który nazywał się Kary. On mi potem towarzyszył we wszystkich moich podróżach wyobraźni. Zaprzęgałam go do mojego łóżka i tym przejeżdżałam wszystkie ogrody i krainy fantazji. Całymi dniami siedziałam zamknięta w pokoju i tak właśnie podróżowałam z Karym. Od zawsze uwielbiałam konie i nawet nie wiem, skąd się ta miłość wzięła. To jak oddychanie, jedzenie, radość z życia. Uczucie do koni przyszło mi bardzo naturalnie i jest dla mnie oczywiste.

Czyli świetnie się pani rozumie ze zwierzętami. Dlatego w Olsztynie prowadziła pani spotkanie wspierające Fundację Eulalii Wojnicz.
— Bardzo lubię zwierzęta. Uważam, że to nasi młodsi bracia i ludzie powinni się nimi opiekować. Każdy mądry i odpowiedzialny człowiek powinien opiekować się zwierzakiem. Niektórzy rodzą się i wiedzą, że będą pomagali dzieciom, a ja od dawna czułam, że muszę się opiekować zwierzętami. One są bezpieczne, nie dają nigdy mylnych sygnałów. Są bezpośrednie. Zwierzęta są mi też potrzebne do zachowania równowagi. Świadomość, że jestem za nie odpowiedzialna, jest mi wręcz niezbędna w życiu. To daje mi dużą siłę. Kiedy przez chwilę zatracę proporcje między tym, co jest ważne a nieważne, zwierzęta swoimi potrzebami i ich bezpośredniością sprowadzają mnie na ziemię. Sprawiają, że cały czas muszę wypełniać swoją rolę.

Czyli wiele łączy panią z Eulalią.
Odwiedzam Eulalię i jej zwierzęta. Mazury to jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce. Korzystam z gościnności jej pięknego pensjonatu, gdzie rano budzą mnie gęsi i przez cały dzień mogę wśród pagórków obserwować zwierzęta, którymi się opiekuje jej fundacja.

Odnoszę wrażenie, że i pani ma wiele zwierząt pod swoim dachem.
— Najchętniej miałabym więcej niż mam! Zdałam sobie jednak sprawę, że mam zbyt wiele zajęć, by zajmować się wszystkimi. Skoncentrowałam się tylko na tych, które już mam. Uważam, że posiadanie zwierząt, kiedy się nie ma dla nich czasu, jest bez sensu. A i tak mam ich całą masę — oczywiście konie, pięć owczarków kaukaskich, dwa dogi kanaryjskie, trzy koty i papugę.

Gadatliwą?
— Teoretycznie mogłaby się nauczyć, ale nie ma ochoty i nic nie gada.

Ceni też pani kury.
— Tak, bo kury są wspaniałe! Cenię je za ich fantastyczne stosunki społeczno-rodzinne. Ludzie, niestety, traktują kury bardzo instrumentalnie. A one są cudownie rodzinne, mają ściśle zachowaną hierarchię w swoich grupach. Bywają też piękne. Jednak najciekawsze dla mnie jest obserwowanie ich relacji między grupami i pojedynczymi egzemplarzami. Zachowują się niesamowicie! Ciekawi mnie też zachowanie kwoki, która wychowuje swoje młode. To wszystko jest bardzo interesujące. Moje kury potrafią na przykład gonić kota, który złapie mysz. One chcą mu tę mysz zabrać i zjeść!

Wiele czasu poświęca pani swoim podopiecznym. A czy pomogły one jakoś w rzuceniu palenia?
— Nie mają nic z tym wspólnego. Tę decyzję podjęłam sama, mimo iż długo we mnie dojrzewała. O rzuceniu palenia myślałam już dawno temu. Nawet moi pracownicy przestali palić, więc stali się dla mnie bodźcem. Uznałam, że skoro oni nie palą, to wstyd, że ja nie mogę rzucić. Tak, pomogła mi świadomość, że nikt wokół mnie nie pali, więc zawzięłam się i przestałam. Pierwszy raz o rzuceniu palenia pomyślałam z okazji moich czterdziestych urodzin. Chciałam coś dla siebie zrobić, ale musiało to jeszcze trochę poczekać zanim postanowienie wcieliłam w życie. I cieszę się teraz, że pozbyłam się nałogu. Mam nadzieję, że nie wróci!

Może właśnie warto o tym wszystkim mówić, by potem nie złamać danego słowa.
— Ja akurat nie liczę się z opinią innych w takich kwestiach. Najważniejsza jest świadomość, jak ja się czuję bez papierosa. A zdecydowanie jest mi teraz lepiej.

I pomyśleć, że zaczęła pani palić w wieku piętnastu lat. Nie za wcześnie?
— To chyba normalne! Wszyscy palacze tak wcześnie zaczynają. Papieros był przepustką — chciałam znaleźć się w grupie uprzywilejowanej, która siedziała zamknięta w toalecie na przerwach w szkole.

I to pani się podobało? Zamknięcie w toalecie z innymi?
— Było to miejsce nie formalnych spotkań uczniów i nauczycieli. Jak się nie paliło, nie było powodu, by z nimi siedzieć. Z papierosem do toalety było już łatwiej wejść.

Rodzice się nie krzywili, że tak wcześnie zaczęła pani palić?
— Oni nic nie wiedzieli! Sprytnie się ukrywałam.

Przeczytaj też:
Tyszkiewicz: Nie wysyłam smsów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz